Malta – śladami maltańskich stolic czyli zachwytu Maltą ciąg dalszy. Valletta i Mdina
12.10.2016 r.
Zdjęcia jak zwykle, po „kliknięciu”, powiększają się.
Pogoda za oknem O-KRO-PNA! Zimno, deszcz i w dodatku, jak to nad morzem, silnie wiejący wiatr... Nic tylko zostawić wszystko i uciec gdzieś daleko, gdzie zawsze świeci słońce a temperatura nie spada poniżej przyzwoitego poziomu 😉 . Tak przypomniałem sobie o Malcie. Zacząłem przeglądać zdjęcia i olśniło mnie, że obiecałem już dawno temu, że pierwsza część, którą możecie przeczytać tutaj (klik), to tylko wstęp do prawdziwego zwiedzania wyspy i niebawem pojawi się drugi wpis o tym pięknym kraju. Z drobnym opóźnieniem, ale jednak. W drugiej części podróży po tej słonecznej wyspie, zabiorę Was do stolicy kraju, a właściwie do dwóch stolic – pierwszej i obecnej.
W taką pogodę, to musi być tekst o cieplutkiej Malcie. Wiedeń i Bratysława muszą jeszcze chwilkę poczekać.
La Valletta
Z miejscowości St. Julian, w której mieszkaliśmy, do obecnej stolicy Malty – La Valletty, można dostać się na kilka sposobów. Na piechotę (to kilka kilometrów), promem bądź po prostu autobusem. Jak już pisałem autobusy są przystosowane i proponuję wybrać ten sposób podróży. Dlaczego nie prom, dowiecie się za chwilę.
Autobusem dojeżdżamy pod samą główną bramę miasta. Pod bramę, gdyż maltańskie miasto stołeczne, otoczone jest z jednej strony wodą, a pozostała jego część to mury z fosą. Obecnie nie ma w niej wody, ale wciąż trzeba przejść przez miejską bramę. W miejscu gdzie wysadza nas transport, zobaczyć można Fontannę Czterech Trytonów – znany maltański obiekt turystyczny.
Jestem przekonany, że już po wejściu do miasta, zakochacie się w nim. Jeśli będzie ono skąpane w słońcu, to pewne – zauroczy Was tak, jak zauroczyło nas.
W całym mieście nie ma problemów z krawężnikami czy schodami. Przejście miasta wzdłuż, to przyjemny spacer, nie wymagający żadnego wysiłku. Niestety jeśli chcecie zboczyć z głównej drogi, mogą zacząć się problemy. Nie schody, a naprawdę dużego nachylenia zjazdy. Powiem szczerze, że czasami miałem poważne obawy co do tego, czy nie zaliczę tzw. „gleby”. Jednak chęć zobaczenia jak najwięcej zwyciężyła i obeszliśmy praktycznie cały półwysep, na którym leży Valletta. Nie zrażajcie się jednak, trzymając się nawet tylko blisko głównej ulicy, zobaczycie sporo i będziecie zadowoleni z wycieczki.
Po drodze odwiedziliśmy:
National Museum of Fine Arts – i pierwsza wtopa. Zupełnie nie przystosowany obiekt. Weszła tylko Ola i z tego co mówi, to tak naprawdę jedynym godnym uwagi dziełem, był tam obraz przedstawiający brzegi Malty dzieła Turner’a – który, tu ciekawostka, nigdy na Malcie nie był 😀 .
Narodowe Muzeum Archeologii, które jest dobrze przystosowane i posiada toaletę dla niepełnosprawnych. Fajerwerków nie ma, ale ja lubię takie atrakcje i mi się podobało. Zaciekawiła mnie bardzo np. wystawa dotycząca Imperium Rzymskiego. Jeśli ktoś lubi tego typu klimaty, będzie zadowolony. Za bilet musieliśmy zapłacić oboje – 2x bilet ulgowy jeśli dobrze pamiętam.
Konkatedra Św. Jana Chrzciciela – przepiękny i przystosowany obiekt. Niestety nie mamy dobrych zdjęć z zewnątrz, gdyż część świątyni była w remoncie. W środku natomiast jedno słowo – przepych. Kościół powstał w XVI w. jako świątynia zakonu joannitów, a w jego murach znajduje się osiem kaplic – każda poświęcona jednemu z języków używanych przez Zakon. Zobaczycie tam mi.n. dzieła Caravaggia, a także pomnik nagrobny Wielkiego Mistrza Zakonu – Marca Antonia Zondadariego. Ola zapłaciła bilet ulgowy a ja za free (albo odwrotnie). Warto!
Pałac Wielkiego Mistrza – przeszliśmy się tylko dziedzińcem ale uwierzcie, że warto tam zajść. Zresztą popatrzcie na zdjęcia. W XVI w. obiekt był siedzibą, jak sama nazwa wskazuje, Wielkiego Mistrza Zakonu Maltańskiego, a obecnie urzęduje tam Prezydent Republiki Malty.
W międzyczasie, oczywiście zjedliśmy dobry obiadek (o maltańskim jedzeniu pisałem w poprzednim wpisie, więc nie będę się powtarzał) a także poszwędaliśmy się po bocznych uliczkach, które były w miarę płaskie. Bez obaw, w stolicy Malty się nie zgubicie – miasto ma niecały kilometr kwadratowy i żyje tam ok. 6 600 mieszkańców 🙂 .
W ten sposób doszliśmy praktycznie do końca wyspy. Chcieliśmy jeszcze zajść do Casa Roca Piccola, pałacu z podobno pięknym wnętrzem, ale okazał się on dla wózkersa niedostępny.
Udaliśmy się więc w stronę promu kursującego z Valletty do Sliemy. Tak to właśnie wymyśliłem, że drogą wodną mieliśmy wraca do hotelu. Nieświadomie, ale miałem „nosa” – zejście do promu jest MEGA strome. Wydaje mi się jednak, że wjazd pod tę górę byłby jeszcze gorszym pomysłem, więc z dwojga złego, lepiej w tę stronę 😉 . Jeśli jednak czujecie się mocni fizycznie i psychicznie (ja troszkę stracha miałem, więc uprzedzam), to koniecznie musicie przepłynąć się tym promem. Bilet jest tani, a stateczek przystosowany. Widoki zaś niesamowite! Można zobaczyć miasto z innej, morskiej perspektywy. Na profilu Facebook’owym bloga znajdziecie filmik z tej krótkiej podróży (klik). Obowiązkowy punkt zwiedzania Valletty. Serio.
W Sliemie wsiedliśmy w autobus, bo jednak cały dzień zwiedzania trochę nas podmęczył, i dojechaliśmy nim praktycznie pod sam hotel. Małe zakupy na kolację – owoce morza, oliwki i coś ala nasze gołąbki, tylko że malutkie, bez mięsa i w liściach winogron (do spożycia na zimo) plus butelka wina. Wieczór zakończyliśmy w magicznym miejscu. Na pobliskim hotelowi bulwarze, na „naszej” ławeczce.
Mdina
Kolejny dzień to wyprawa do Mdiny, pierwszej stolicy państwa Zakonu Maltańskiego, która swoje początki datuje na IV tysiąclecie p.n.e.
Do Miasta Ciszy, jak nazywana jest czasem najstarsza część Mdiny, znajdującego się w samym centrum wyspy, dojechaliśmy autobusem z Valletty. Pierwsze wrażenie jest chyba jeszcze lepsze niż z aktualnej stolicy. Już sam przystanek jest bardzo przyjemnie położony przy parku.
Aby dostać się do głównej atrakcji, a więc terenu średniowiecznej, dawnej stolicy Malty, należy przejść się przez ów park i, podobnie jak w Valletcie, bramą dostać się na drugą stronę warownych murów. Zabudowania są tak wyjątkowe, że jak wieść niesie, miasto pełniło rolę głównej aglomeracji serialu „Gra o tron” – a więc Królewskiej Przystani – stolicy Siedmiu Królestw.
Wielowiekowe miasteczko to tak naprawdę ogromny deptak. Nie znajdziecie tam gwaru ulicznego, klaksonów i innych tego typu odgłosów. Z tego co wyczytałem w przewodniku, ruch kołowy jest zakazany i to by się zgadzało, bo na ulicach przemykają się jedynie turyści bądź ewentualnie, wiozące ich dorożki. To właśnie dlatego miasto nazywane jest Silent City – Ciche Miasto.
W Mdinie nie zwiedzaliśmy nic specjalnego. Po prostu poprzechadzaliśmy się urokliwymi, wąskimi i krętymi uliczkami, podziwiając niezwykle piękną architekturę, ciesząc się przy tym wspaniałą pogodą i niesamowitymi widokami krajobrazu wyspy. A pejzaże trzeba przyznać są wyjątkowe, gdyż miasto znajduje się na pokaźnych rozmiarów wzniesieniu.
W mieście nie ma problemów z poruszaniem się, także miejsce jest godne polecenia tak w kwestii „uroku osobistego” jak i przystosowania.
Lećcie na Maltę, odpoczywajcie i zwiedzajcie. To naprawdę wspaniałe miejsce, które będziecie wspominać latami. Zapewniam :-).
Data wyjazdu: sierpień 2015 r.
∗∗∗
Komentarze
Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.